Wiosna w pełni, a wraz z nią jakże pociągający sezon grypowy. W tym roku ustrojstwo dopadło i mnie. Doskonałym lekarstwem byłaby zupa Pho. Ile bym dał, aby znaleźć się teraz w wietnamskiej knajpce w Hanoi i zajadać się Pho – zupą cud.
Pierwsze Pho jadłem w Londynie. Tamto popołudnie miało być zupełnie inne. Wraz ze znajomymi z Warszawy mieliśmy stołować się w kultowej restauracji Fifteen prowadzonej przez Jamiego Olivera. Znany kucharz uczy w niej trudną młodzież, uwikłaną w alkohol i narkotyki, sztuki gotowania. Mimo, iż minęło już trochę czasu od momentu, kiedy restauracja śwoęciła swoje największe sukcesy, nadal pielgrzymują do niej miłośnicy Jamiego z całego świata. Dotarcie tam było nie lada wyzwaniem. Niewielka restauracja wciśnięta jest w kąt trochę obskurnej kamienicy, w ciemnym zaułku, z dala od głównych traktów. Docierają tu tylko wielbiciele kulinarnego celebryty, pewnie z nadzieją, że uda im się spotkać gwiazdę. Gubiąc kilkakrotnie drogę, moknąc w londyńskim deszczu też liczyliśmy na spotkanie kulinarnego guru. Guru nie było a knajpka nas nie oczarowała. Okazała się całkiem przeciętna, zaś menu nie zachęcało do wejścia do środka. Zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie i poszliśmy na poszukiwanie innej jadłodajni.
Spośród wielu ciekawych miejsc w pobliżu stacji Old Street wybraliśmy wietnamską restaurację Cay Tre. I tu właśnie pojawia się po raz pierwszy w moim życiu zupa cud. To była miłość od pierwszej łyżki. Starszy pan, który wyglądał jak doktor Pai Chi Wo z filmu o Panu Kleksie, zauważył niedyspozycję zdrowotną naszej koleżanki i zaproponował lekarstwo. – Polecam Pho. To zupa, którą nauczyła gotować mnie moja mama. Jest doskonała na przeziębienie i katar – zachwalał Pai Chi Wo. Spróbowaliśmy. Była doskonała. Każdy z nas dostał spory talerz wywaru i słuszną porcję dodatków. Co więcej, zgodnie z zapowiedzią pana Wo, zupa skutecznie uzdrowiła naszą koleżankę. Cud!
Niech nie zmyli was rosołowy wygląd. Pho jest delikatniejsze, bardziej orzeźwiające (za sprawą limonki), aromatyczne (ze względu na zioła) i, jak większość potraw w tej części świata, pikantne. Skutkiem ubocznym jedzenia Pho jest nadmierna potliwość. Warto jednak zaryzykować.
Kilka miesięcy później miałem okazję przekonać się jak smakuje Pho w Azji. Okazuje się, że jak Wietnam długi i szeroki, wszędzie podają Pho. Popularność zupy wynika pewnie z jej prostoty. Bazą jej jest wywar mięsny (najczęściej wołowy lub drobiowy) i makaron ryżowy nazywany przez miejscowych bánh phở. Bardzo istotnym dodatkiem do zupy jest, podawana na osobnym talerzu, spora garść świeżych dodatków. Najczęściej są nimi szczypior, kolendra, papryczki chilli, tajska bazylia, limonka i kiełki. Pho można kupić na każdym rogu. Często, uliczni sprzedawcy, rozstawiają na chodniku plastikowe krzesełka i zamieniają ciąg pieszy w bar. W każdym miejscu smakuje inaczej. Mi najlepiej smakowała w Hanoi. Jednak najbardziej pomogła mi w Hoi An, kiedy dopadła mnie jakaś tajemnicza choroba, na którą nie działały europejskie medykamenty. Na zdrowie przyszła z pomocą zupa cud. Teraz też by się przydała…